Pędząca lokomotywa.


Ale ja w tym tygodniu pędzę. Normalnie wymiatam. Poszłam we wtorek do Urzędu Pracy w celu odfajkowania się, tylko i wyłącznie. Od dawna wiadomo, że tam pracy biurowej nie ma, nawet u nich. I tu mnie pani zagięła, bo jednak jest. Hahaha… Dostałam skierowanie na rozmowę na 7 marca do Urzędu Miasta. 


Z Urzędu Pracy wyszłam we wtorek prze szczęśliwa, że jednak może coś mi się uda złapać i to nie byle co, praca w urzędzie. Następnie pojechałam spotkać się z mamą do centrum handlowego. Od śmierci dziadka nie było kiedy nawet na kawę iść. Wiec te wygospodarowane 3 godziny były dla nas bardzo cenne. Moja mama to moja przyjaciółka. Zawszę się dogadywałyśmy, więc czas bardzo miło spędzałyśmy. Kiedy w Tigerze, śmiałam się z nią z rosnącego kaktusa (oczywiście, że przeczytałam co innego i, że sprzedają piankowe, zielone, mini penisy w doniczkach), to zadzwoniła do mnie pani z ofertą pracy. Tak więc miałam dwie rozmowy o pracę z dnia na dzień. We wtorek to leciałam nad ziemią. Zalała mnie taka fala optymizmu, że poczyniłam zakupy w empiku oraz w obuwniczym. Przecież nie będę w urzędzie paradować w trampkach, a książki… One zawszę się przydają. Do końca wtorku czułam się jak pędząca lokomotywa. 



Następnego dnia, kiedy byłam na jednej z rozmów do korporacji, również czułam wiatr w żaglach. Wymiatałam. Aż nadszedł czwartek. Wszystko czytałam, aby się jak najlepiej zaprezentować oraz swoją wiedzę: „Kodeks Postępowania Administracyjnego”, „Kodeks Postępowania Cywilnego”, „Ustawa o Zamówieniach Publicznych”. Byłam jak ta pierwsza żarówka 100-letnia co nadal świeci w remizie strażackiej. Ale urzędy to urzędy. A tam często ludzie mają kije w tyłki powsadzane. Okazało się, że ta praca urzędnicza, to nie taka super. Płacą bardzo malutko, do tego na okres wakacji wyłącznie i dowiedzenia. Człowiek się wystał prawie 2 godziny, gdyż tam była kolejka jak za chlebem z czasów PRL. Kiedy nadeszła moja kolej i weszłam, zobaczyłam tłum komisji, to mi troszkę mina zrzedła. A, że ja nie umiem lać wody, to mówiłam konkrety i tyle. Ktoś powie, że trzeba umieć się sprzedać, no to ja nie umiem. Tzn., ja wiem czemu dziś mi nie poszło. Zostaliśmy wprowadzeni w błąd przez UP. Po 1. Nikt nie powiedział, że to praca na czas określony. Po 2. Za minimalną stawkę. Po 3. Okazało się, że będzie jeszcze jedna rozmowa już taka bardziej konkretna. A czemu mnie to tak boli, bo w Urzędzie Pracy mówili całkiem co innego. I nie to, że np. mój urząd w mojej dzielnicy źle mi przekazał, tam był każdy zbulwersowany z tych ludzi co przyszli na rozmowę, a przecież każdy z innej części miasta lub spoza. Nie sądziłam, że organ państwowy może tak kręcić tylko po to, by pozyskać środki unijne. Unijne, bo nabór pracowników na okres letni jest refundowany ze środków unijnych. I wiecie, no to nie jest złe. Ale dla młodych ludzi, bez doświadczenia, którzy zaczynają karierę zawodową i studia. I fakt, jak nie ma pracy, to i to jest dobre. Tak. Tylko ja lubię być traktowana w uczciwy sposób. Stawianie sprawy jasno. A tak weszłam do środka, troszkę się zacięłam, zestresowałam sytuacją, bo byłam najzwyczajniej w świecie oszukana. Mojej lokomotywie skończyło się paliwo, w żagiel przestał wiać wiatr. To wszystko dało mi wrażenie, jakbym rozmawiała z firmą krzak, a nie urzędnikami państwowymi, którzy reprezentują organ państwa. Jestem zniesmaczona. Jakiej pracy szukam? Takiej, która da mi satysfakcję i będę czuła się potrzebna, ale także szanowana, traktowana w uczciwy sposób. Nie musi być to praca w biurze, chociaż super jest, bo godziny przeważnie są dogodne i wolne weekendy. Lubię również pisać. Przelewać własne myśli, spostrzeżenia na papier. Daje mi to wielką radochę. Za to nie lubię użerać się z ludźmi, dlatego jeszcze nie siedzę na kasie, chociaż 3 tys. w Lidlu są zachęcające. 

Przede mną wolne popołudnie i wieczór. Zrelaksuję się przy książce i ciepłej herbacie. Od jakiegoś czasu męczę „Księgarenka w Big Stone Gap”. Męczę ją, bo przyzwyczaiłam się do kryminałów lub przygodówek, gdzie ciągle coś się dzieje, aż mnie w kanapę wgniata. A tu… Ot co, leciutka książka i usypiam przy niej. Zaczęłam ją, gdyż chciałam nastroić się optymistycznie po wydarzeniach z lutego i w czasie ich trwania, ale coś nie wyszło. Ja wiem, że to na pewno fajna książka i porywająca, tylko jeszcze nie nadszedł jej czas. Na półce czeka na mnie „Kamerdyner”i „Aleja ślepca”. Mój nastrój znowu mnie skłania ku mrocznym tematom, aby te lekkie zostawić na lato. Ewentualnie w grę wchodzą jeszcze te o rozwoju osobistym i poszukiwaniu siebie jak „Rozmaryn i Róże” Agnieszki Maciąg i kreatywne „Creative Flow”. Czy Wy też czytać książki w zależności od nastroju? Polecacie coś?
Pozdrawiam.



Komentarze

Popularne posty