Książki mojego dzieciństwa.

Jak zaczęła się Wasz przygoda z książkami i kiedy? U mnie dość późno. W ogóle przez długi czas nie lubiłam książek. Zwłaszcza lektur. Odczuwałam wewnętrzne wymioty na samą myśl o przeczytaniu lektury szkolnej. Nigdy nie zapomnę, jak w 5 klasie mama zamknęła mnie u babci w pokoju i kazała czytać aż przeczytam „W pustyni i w puszczy”. Istna masakra. To była taka nudna książka. Bleee… Nadal nie wiem czy bym ją przeczytała. Od tamtego czasu w ogóle nie brałam jej do ręki. A wracałam do wielu lektur, chociażby „Pan Tadeusz”. Z przyjemnością przeczytałam go na studiach.


Kiedy zaczęłam czytać książki? W sumie to w miarę szybko, ale nie połykałam ich w dużych ilościach. Zaczęło się od „Dzieci z Bullerbyn”, „Łysek z pokładu Idy” i „O psie który jeździł koleją”. Tak, to lektury szkolne jak na ironię, ale te przypadły mi do gustu. Pierwszą pozycję ubóstwiam do dziś. Potem na dzień dziecka dostałam książkę „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Pamiętam, że mama nie chciała napisać mi dedykacji na książce, więc sama ją sobie napisałam. Książką bez dedykacji był też „Tajemniczy ogród”. Dostałam go od mojej chrzestnej na 10-te urodziny. A były to dla mnie bardzo ważne urodziny, gdyż po raz pierwszy poszłam do teatru na „Zaczarowany Flet” i jadłam pizze w Pizzy Hut. Wtedy wydawał mi się to szczyt luksusu. Byłam ubrana w spódniczkę w czerwoną kratkę i biała Bluzkę. Czułam się jak księżniczka. Z każdą moją książką wiąże się jakieś wspomnienie. „Dzieci z Bullerbyn” dostałam na zakończenie roku szkolnego i doskonale pamiętam jak zabrałam ją na plażę nad Jeziorko Czerniakowskie. Był piękny słoneczny dzień, a ja poplamiłam ją sokiem, jedząc truskawki. Te plamy są do dziś. Każde wspomnienie dotyczące książki jest dobre. Książką która wywarła na mnie duży wpływ to „Duszek ze starego zamczyska”. Pamiętam byłam chora, miałam mega temperaturę, wymioty i żeby w miarę przyjemnie przetrwać ten czas mama podarowała mi tę pozycję. W tamtym czasie była to dla mnie niezwykła książka, fantastyczna pod każdym względem. Potem było mi przykro, że tak szybko wyzdrowiałam. W miedzy czasie w mojej rodzinie pojawiły się „Mity i legendy Europy”. To chyba książka mojego brata. W środku były różne mity, które wzbudzały we mnie strach. Pamiętam, że mama czytała nam je na dobranoc. Po tym zawsze lądowałam u niej w łóżku, bo bałam się zielonego rycerza. :D „Przygody kapitana Załganowa”, ta książka chyba trafiła do mnie przez przypadek i kompletnie jej sobie nie kojarzę(pewnie też brata). Następnie z rozmarzeniem czytałam Emilkę autorstwa Lucy Maud Montgomery i wyobrażałam sobie, że nią jestem.


 Od tego momentu było długo, długo nic. Tak jak pisałam wcześniej, nie czytałam dużo, a wręcz nawet tego nie lubiłam. Tak. Poważanie. Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że w przyszłości będę kochać książki i będę chciała je pisać, to bym go wyśmiała. „Serio? Ja? Mowy nie ma”.


I tak do gimnazjum, kiedy zapragnęłam być jak Bridget Jones, pracować w wydawnictwie a jednocześnie ocierałam łzy, że nie mam już 11 lat i nie mogę pojechać do Hogwartu(!). „W pogoni za rozumem” było takim płynnym wejściem do świata książek. Przy Harrym Potterze się już rozochociłam na dobre.  Znowu odwołam się do wspomnień. Moja mama wchodziła zawsze bez pukania do pokoju mojego i mojego brata, aby sprawdzić co robimy. Pytała „Co robicie?”, a my „Nic, bawimy się.”, na co ona „Byście się wzięli za naukę lub poczytali książkę”. I wreszcie po latach, na to pytanie mogłam odpowiedzieć „Mamo nie przeszkadzaj, czytam”. Oczywiście z czasem mama zaczęła się dopytywać „A odrobiłaś lekcje”, a ja „Mamo serio? Przerywasz mi w takim ciekawym momencie, odrobię jak dokończę czytać ten rozdział”. Oczywiście nie przerywałam do póki nie skończyłam całej książki. Od biedy mogłam odrobić, polski, historię i WOS, sztukę, ale reszta mnie nie interesowała. Czytałam jedząc, czytałam jadąc lub idąc do szkoły, czytałam w gościach, non stop czytałam. Czytanie było jak oddychanie, niezbędne do życia.


„Anię z Zielonego Wzgórza” przeczytałam ponownie w liceum. Całe moje kieszonkowe poszło na Anię oraz biografię i dzienniki Lucy Maud Montgomery. Byłam zafiksowana na jej punkcie. Inne dziewczyny kupowały kosmetyki, ciuchy i papierosy, ja kupowałam książki.


 Następnie z wypiekami na twarzy czytałam „Sagę o Ludziach Lodu” i inne pozycję tej autorki. O dziwo dopiero po latach skapowałam się, że to romansidła. Ja te książki postrzegałam jako fantastykę dla dziewczyn. Duchy, diabły, różne inne nieludzkie istoty – gdzie tu romans?!


Dopiero kiedy zaczęłam kupować książki dla własnego dziecka, zaczęło mnie nurtować, dlaczego w książkach dla dorosłych nie ma obrazków czy zdjęć. Uważam, że są bardzo ważne i tworzą integralną część z treścią książki. Wiadomo, czytelnik woli sam wyobrażać sobie co jak wygląda(dlatego zazwyczaj filmy są gorsze od książki), ale jako autor chciałabym czytelnikowi wskazać ścieżkę lub myśl, jaką ma podążać. Do tego rysunki i zdjęcia są takie piękne.  Wszystkie książki kucharskie jakie mam kupowałam wyłącznie ze względu na zdjęcia. Więc kiedy będę chciała wydać swoją książkę, na pewno będą się w niej znajdować jakieś obrazki.

Pozdrawiam. :)


Komentarze

Popularne posty