Wakacyjny wspomnień czar.


Mamy połowę… A nie… Koniec września, a ja dopiero piszę o wakacjach. Dawno nie miałam tak wspaniałych wakacji, jak w tym roku. Pomijając moją chorobę i to ile się namęczyłam. Jednak może właśnie dlatego sierpień był takim prawdziwym wytchnieniem, a na wczasach z mężem i córką poczułam się naprawdę spełniona.
Doszło do mnie jakie mam szczęście, że mam tak kochanego męża, który się o mnie martwi i dba o mnie. Inni dawno daliby dyla, uciekli od chorej żony, a on nie. Trwał przy mnie, kiedy miałam ochotę zasnąć i się nie budzić. Wyciągał mnie na rower, różne spacery, wycieczki, częściej opiekował się naszą pociechą tylko po to, bym miała spokój i czas dla siebie. Do tego córka mnie zaskakiwała na każdym kroku. Nauczyła się jeździć na dwóch kołkach na rowerze oraz na wrotkach. Koordynację ruchową ma lepszą niż ja. Jechała na swoim rowerze z nami 10 km bez marudzenia. Raz się zdarzyło, że się wywaliła, miała całe kolana i łokcie pozdzierane. Wiedziała, że nikt ją nie weźmie na ręce czy na bagażnik. Była tak silna, że wsiadła z powrotem na rower i dojechała do domu. Bolało i piekło ją, ale dała rade. Mam silną i wytrwałą pięciolatkę.


Do tego nasze wspólne wakacje. Pierwsze we troje od dwóch lat. Zazwyczaj jeździliśmy sami, ale przez ostatnie dwa lata chcieliśmy spróbować spędzić ten czas z kimś. Zobaczyć jak to jest. I jedno jest pewne. Kocham swoją rodzinę, szanuję rodzinę męża, ale… Ale wakacje wolę spędzać wyłącznie z mężem i córką. Tegoroczne wczasy takie były. Tylko nasza trójka. Mnie nikt i nic do szczęścia nie był potrzebny, mąż był bardziej wyluzowany, a córka o dziwo nie nudziła się sama. Uważam, że Jastarnia to jedno z takich miejsc, gdzie jest idealnie dla rodzin. Mnóstwo atrakcji w samej miejscowości i blisko do Helu. Na Hel jechaliśmy piętrowym pociągiem, więc dla naszego dziecka była to super atrakcja. Do tego rowerki wodne, statki, wycieczka promem, przejażdżki na rowerach do Juraty i oczywiście plażowanie. 
Nie obyło się bez nieprzewidzianych sytuacji.
Dziki kompletnie się ludźmi nie przejmowały. Ja się bardzo boje tych zwierząt, pomimo, że często są za ogrodzeniem za naszym domem. Ogólnie rzecz biorąc dzikie zwierzęta są nieprzewidywalne. A tam… Szliśmy lasem w biały dzień, a obok nas przebiegło stadko dzików. Nie atakowały, nic. Też chciały sobie na morze popatrzeć. Mój mąż miał za nic moje lamenty „Chodźmy dziś lepiej na rower, ja się boje, to może nad zatokę”. Nie. Uważał, że jak przebiegły obok i żyjemy, to tam na plaży też nam nic nie zrobią. Weszliśmy na plażę, a dzików nie ma. Popatrzyłam na las. Na skraju stał duży siwy dzik z resztą familii. Inni ludzie robili zdjęcia, a ja poganiałam swoją rodzinę byśmy rozłożyli się troszkę dalej… Troszkę bardziej, bardziej dalej. Przy kolejnym wejściu na plaże. Generalnie uważam, że nie ma się co dzikami przejmować. Są do ludzi przyzwyczajone, że nie zrobią nam krzywdy. Nie zachęcam jednak iść prosto na nie.

Uwielbiamy chodzić na plażę późnym popołudniem. Raz się tak zapomnieliśmy, że wracaliśmy po ciemku. Nasze stałe wyjście akurat nie było oświetlone i… zgubiliśmy drogę. Nie mam pojęcia jak zboczyliśmy. W każdym razie jakąś szeroką drogą szliśmy z dzieckiem na plecach i duszą na ramieniu, żeby nas żadna zwierzyna nie zaatakowała. Ja to jeszcze śpiewałam na cały ryj. Gdzieś wyczytałam, że zwierzęta same omijają ludzi, gdyż po prostu robimy za dużo hałasu. Ba… Nawet bardzo dobrze jest sobie śpiewać i prowadzić rozmowy, dla naszego bezpieczeństwa by zwierzęta wiedziały o naszym istnieniu. Mąż w pewnym momencie powiedział do naszej pociechy:
-Julka chyba ze strachu się posikałaś, bo mam mokre i zimne łydki.
-Wcale nie!
Ale facet wiedział swoje i nadal brnęliśmy do przodu. I kiedy już byliśmy na wybrukowanej drodze, oświetlonej to:
-O Boże Tomek, ślimaki cię oblazły! – krzyknęłam.
-Zdejmij to ze mnie!
-Sam se zdejmij. Zaraz rzygnę…
Mąż jakoś sobie poradził. Na kwaterze, pod prysznicem potem siedział pół godziny, bo czuł się nadal brudny. Nabijałam się z niego, że śluz ślimaka sprawi, iż będzie miał łydki zgrabne jak u biegacza i, że przydałoby mu się trochę na twarz. To nie dlatego, że ja go nie szanuje. Nie. My bardzo się szanujemy. Nasz związek jest po prostu bardziej wyluzowany. Ja się na niego nie obrażam, kiedy mi mówi, że troszkę mnie przybyło, albo ubyło. Nie. On naprawdę nie chce mnie wtedy obrazić, tylko stwierdza fakt. Ja też potrafię dużo takich faktów mu przytoczyć. Robimy to dla swojego dobra.
W miasteczku można spotkać architektoniczne perełki. Chata rybacka, domki z cegieł, domki pomalowane na biało, z niebieskimi drzwiami i okiennicami. W przyszłości pomaluje tak swój dom. Do tego niebieski dach i ogrodzenie. Tak nietypowo, ale w końcu ma się podobać mi.


Z czego nie skorzystaliśmy w Jastarni.
Z toi toi. Nie wiem jak bym musiała być zdesperowana, aby się tam załatwić. Z racji, że nadal się leczę, a raczej zaleczam dolegliwości związane z zespołem jelita drażliwego, to kwatery szukaliśmy jak najbliżej wejścia na plażę. Abym mogła, na w razie czego, jak najszybciej móc skorzystać z WC. Co z tego, że toi toi stoi bliżej. Nie. Sorry uważam, że one to nie trafiony pomysł. Z nich korzystają też bezdomni. Wiadomo, muszą gdzieś załatwiać swoje potrzeby. No ale choćby dlatego, ja bym nie mogła po nich… Ble.
Sama miejscowość jest tak mała i wąska, że wszędzie jest blisko. Naczytałam się w Internecie, że z obrzeża (gdzie mieliśmy kwaterę) jest daleko wszędzie i nawet na tę plażę. 10 minut do plaży, 10 minut do centrum. Jeśli ktoś chce mieć wszystko pod nosem, to niech wynajmie pokój w dużym hotelu z basenem. Restauracje są wszędzie. Nam najbardziej pasowały domowe obiady U Danusi. Codziennie inne menu, czysto i świeżo. Cena standardowa, ale za to bardzo duże porcje. Inna nasza perełka to Nord. Naprzeciwko naszego domu. Bardzo dobre śniadania. Wszystko świeże i pyszne. Obsługa szybka i miła, dobrze zorientowana czego już nie ma z karty, a co jest. Jedyny nie wypał to Sphinx. Któregoś dnia późno zdecydowaliśmy się coś zjeść. Nasze dwie ulubione restauracje już były zamknięte. Nigdy tanio w Sphinxie nie było, ale było tam dobre jedzenie i człowiek zawsze dostał bardzo dużą porcję. Czemu mówię o tych porcjach, bo zazwyczaj zamawialiśmy dwa dania i z tego robiliśmy na oddzielnym talerzu mniejszą porcję dla córki. Tak i my byliśmy najedzeni, nieprzejedzeni i ona również. A tam… Brudno. Pracowników tam pełno, a na sali i na tarasie syf. Czekaliśmy bardzo długo. Kiedy mieliśmy już wychodzić, to kelner przyniósł nam jedzenie. Zimne… Mój mąż jest bardzo ugodowy i był taki głodny, że zjadłby wszystko. Ale gdybym była sama, to bym wyszła. Porcje jak na tę cenę malutkie. Czy one zmniejszyły się od dwóch miesięcy? Czy to tylko kwestia lokalizacji i, że tylko tam tak mało jedzenia a ta sama cena? Lubimy te sieć restauracji. I jak gdzieś się umawiamy ze znajomymi to przeważnie w Sphinxie i wiem jak to wygląda w innym mieście. Sama obsługa to miała focha, że mają gości. Kontem oka przyglądałam się jak obsługują innych. Tak samo. W pewnym momencie przyszła bardzo duża grupa. Tak się wkurwili, że wyszli. I my na pewno tam nie wrócimy.
Uważam, że Jastarnia to miejsce stworzone dla rodzin. Wszędzie blisko. Mieliśmy to szczęście, że pogodę trafiliśmy super. Dawno nie byłam tak zrelaksowana, jak tam. Piasek na plaży drobniutki. Woda w Bałtyku była czysta i klarowna. Jestem zadowolona, że moje dziecko mogło zobaczyć tak przejżystą wodę i plaże. Było tak przyjemnie, że nawet nie ciągnęło mnie do książek. Wystarczał mi szum morza. Najchętniej rozbiłabym na plaży namiot i na niej spała. Mam taki apel do ludzi, którzy zamierzają tam jechać, czy gdzie kol wiek nad morze. Nie puszczajcie lampionów. Zwłaszcza kiedy wiatr wieje w stronę lasu. Suchy las = pożar. A nawet jak wieje w stronę morza… Chcecie mieć kiedyś na talerzu rybę, która połknęła drut od tego cholerstwa? Gwiazdy są dostatecznie piękne i jasne, by rozświetlać niebo nocą.


Do pracy po wakacjach wróciłam z przyjemnością. Chyba nigdy w życiu nie czułam się tak szczęśliwa, jak w sierpniu. Miałam jakiś niesamowity przypływ endorfin. Może to po wszystkich perypetiach z chorobą. Biorę leki i wszystko zaczęło się stabilizować. Na pewno ma wpływ na to jedzenie. Bardzo na nie uważam. Nie jestem na żadnej diecie, jem mniej i zdrowiej, produkty bardziej świeże, mniej przetworzone. Więcej gotowanych warzyw, zup, ale również surówek. Zasmakowały mi buraczki na zimno. Nie jem smażonego. Raz na jakiś czas robię sobie wyjątki, ale to bardzo rzadko. Słodycze też jem, ale mniej. Nie cztery ptasie mleczka a jedno. Nie dwa ciastka, a jedno. Co tu dużo gadać, mniej żrę i tyle.  Hahahaha :D
Pozdrawiam.




Komentarze

Popularne posty