Spokój ducha.

Długo się zastanawiałam nad tym postem, kiedy nadejdzie odpowiedni moment? Czy nie jest za wcześnie? Ostatnio stwierdziłam, że idealny czas nie nadejdzie, gdyż każdy moment jest dobry. Więc na co czekam?
Bloga utworzyłam pełna ekscytacji i nadziei, że chcę skończyć ze swoją starą wersją siebie. Z moimi demonami, a demonem byłam ja sama dla siebie. Nie wiem, czy to brzmi sensownie, nie mam zielonego pojęcia, ale tak czuje. I kiedy postanowiłam pisać o pozytywnych aspektach mojego życia, gdyż byłam pewna, że to mi pomoże, to… Zmarła bliska mi osoba. Pomimo tego, że los przygotowywał mnie na to od jakiegoś czasu, bo mieliśmy w rodzinie różne sygnały, to jednak był to dla mnie szok. Śmierć jest dla mnie trudnym tematem. Wiem, że taka jest kolej rzeczy, co się urodzi to musi kiedyś umrzeć. No właśnie… kiedyś. Kiedyś, to dla mnie bardzo odległy i mocno nieokreślony czas.

Szczęście w nieszczęściu zaczęłam się wyciszać. Jakoś automatycznie. Jednak nadal było we mnie dużo bólu, zazdrości i złości na innych ludzi. Wystarczyła tzw. mała iskra, abym wybuchła. Od roku do mojego planera wpisuje dwie strony zatytułowane „Pozytywnik”. Na początku trudno było go uzupełniać. Były miesiące, gdzie miałam może wypisane 3 dni, o ile nie 1. Z czasem tych wpisów było coraz więcej. Obecnie mam wypełniony w zasadzie każdy dzień. Przecież nie możliwe jest, że nie spotkało nas w ciągu dnia nic pozytywnego. Ale czy to samo w sobie mi pomogło? Na pewno jest to jakieś narzędzie do celu, ale ono samo nic by pewnie nie dało.
Kiedy wydawało mi się, że odzyskuję ciut równowagi po śmierci dziadka, to zaczęłam chorować. W zasadzie non stop miałam biegunki. Jednocześnie znowu pogorszyło mi się samopoczucie i… Moje życie na chwilę znowu się zatrzymało. Zaczęłam wsłuchiwać się w swoje ciało, w swoją głowę. Czego ja tak naprawdę chcę? Pierwszą książką, jaką sięgnęłam, by wejść na właściwy tor, to: Rozmaryn i Róże Agnieszki Maciąg. Była odskocznią od tego co znałam. Dzięki niej zaczęłam zauważać piękno otaczającego świata. Otworzyła mi oczy, że przede wszystkim, mam wszystko. Mam ukochaną córkę, mam kochającego męża (w czasie kulminacji choroby, to on mi pomógł najbardziej), mam rodzinę, na której mogę się wesprzeć. Z treści książki bije taka niesamowita, dobra siła. Czytając ją, psychicznie czułam się po prostu dobrze, odprężona.

Już wcześniej pisałam, że zeszły sierpień był dla mnie przełomowy. Zaczęła się zmieniać moja głowa. To dlatego, powyżej napisałam, że „pozytywnik” to tylko narzędzie. Póki nie zmieni się nasze myślenie i nie przepracujemy sobie pewnych problemów, to na dłuższą metę takie narzędzie nic nam nie da. Ale to właśnie rok temu postanowiłam, że muszę zmierzyć się ze swoimi demonami i iść na terapię. Niektórzy mogą sobie myśleć, że psycholog jest tylko dla pokręconych ludzi. Nie. Uważam, że osoby, które w końcu decydują się na terapię potrafią tak naprawdę wziąć za siebie odpowiedzialność. Piszę „w końcu”, bo to nie jest taka decyzja z dnia na dzień. Nad terapią zastanawiałam się już dawno. Na długo przed śmiercią mojego dziadka. Problemy z emocjami miałam od ładnych paru lat. I tak naprawdę, ja dopiero w zeszłym roku dorosłam do decyzji o terapii.

Obecnie jestem już po wszystkich spotkaniach. Moja pani psycholog pokazała mi kolejne narzędzia, które pomogą mi radzić sobie ze złymi emocjami. Samo powiedzenie sobie „Przez tę sytuację, czuję się…” już dużo daje. Metoda bodziec-mysli-reakcja, też zdaje u mnie egzamin. Wszelkie sytuacje stresujące można rozłożyć sobie na czynniki pierwsze. W międzyczasie sama doszłam do momentu, kiedy wprowadziłam medytacje. Od razu mówię, jestem w tym początkująca i nie stosuję żadnych znanych afirmacji, gdyż ciężko mi je zapamiętać. Za to bardzo pomogła mi kolejna książka Agnieszki Maciąg „Słowa mocy”. Samo wypowiadanie słów o dobrym przekazie, nastraja pozytywnie. Moje ulubione słowa podczas medytacji to: szczęście, miłość, radość (której nie ma w książce, ale jest to uczucie zdecydowanie moje od dziecka), całkowita pewność, a ostatnio determinacja. Książki nie przeczytałam jeszcze do końca, ale to jedna z tych pozycji, do których się wraca. Dookoła tych słów będę budować swoje afirmacje.

Czekałam z tym postem, bo cały czas jestem w trakcie zmian. Owszem mam ciężkie dni, kiedy nic mi się nie chce i mam dość. W sumie to dużo ich jest, ale nie poddaje się, bo nie chcę wrócić do poprzedniego stanu. Cały czas muszę pracować nad sobą. To nie jest tak, że terapia mi się skończyła i jest ok. Nie. Dużo dają mi odpowiednie książki i treści w internecie. Ale kiedy już dochodzę, do pewnej granicy, kiedy mam dość, to po prostu odpuszczam. I tak zadziało się ostatnio. Nie wiedziałam skąd narastała we mnie frustracja w ostatnim czasie. Koszmary znowu powróciły i nie mogłam spać. Byłam bardzo niespokojna. Niby nie krzyczałam, ale ton mojego głosu wskazywał, że jest coś nie tak. I odpuściłam. Metoda odpuszczania działa na mnie najlepiej. Mam pracę, której nie lubię. Gdyby nie znajomi, to pewnie by mnie tam już nie było. Mogłabym iść nawet na bezrobocie, byleby tam nie pracować. Jednak trzymam się, dzięki pozytywnym osobom, z którymi pracuje. Aspekt finansowy również jest dla mnie ważny. Jest to jednak stabilizacja i co człowiek sobie zarobi, to zarobi dzięki sobie. Jest się niezależnym, wolnym. A poczucie wolności również dla mnie jest ważne. Jednak ostatnio czułam się już tym wszystkim za bardzo przytłoczona. Co zrobiłam? Wzięłam jeden dzień urlopu. Od razu poczułam się lepiej. Jest tu i teraz, nic innego się nie liczy. Ciało i umysł regeneruje się, a głowa nabiera świeżości. Dzięki temu jutro w pracy będę uśmiechnięta, pełna życia i bardziej wydajna.
Pozdrawiam.

Ps. Kiedyś w kwiatach i roślinach nie widziałam nic szczególnego. A teraz? One tak uspakajaj i są piękne.

Komentarze

Popularne posty